Kolejny raz dopadły mnie
przemyślenia.. o ludziach, bo o kim innym :)
Jak wiele od nas wymagają.. no może
wymagają to za duże słowo, ile wydaje im się, że moglibyśmy dać z
siebie.
Tak więc (Boże powtarzam to w kółko
– ale taki tytuł bloga :P) schudłam 50 kilogramów, każdy kto
stracił dwie cyferki wie jak trudno później utrzymać wagę w
ryzach. Niestety takich ludzi jest niewielu, przynajmniej w moim
otoczeniu. Ci którzy przyzwyczaili się do mojego obecnego wyglądu
często twierdzą, że powinnam jeszcze coś tam stracić.. niby nic,
kilka kilo.. a jednak!
Staram się uparcie, ale moje życie to
nie tylko dieta i ćwiczenia. To moje ŻYCIE.. drobne przyjemności,
mniejsze i większe grzeszki, potknięcia, upadki, a po nich
klasycznie wzloty. Ale cały czas mam w głowie jedną myśl „tyle
schudłaś, dasz radę jeszcze tylko kilka kilogramów”.
Jeszcze pół roku temu robiło mi się niezwykle przykro, kiedy ktoś
powiedział „ o przytyło Ci się „ i będę teraz
szczera do bólu.. wiecie co miałam ochotę odpowiedzieć? „
Zamknij mordę bo gówno wiesz o odchudzaniu!” No
właśnie, miałam ochotę ale nie powiedziałam, wiązałoby się to
z bardzo długimi rozwodami na temat osób otyłych, a zdawałam
sobie sprawę z tego, że i tak nie zrozumieją.. Moja podróż nie
skończyła się na osiągnięciu 70 kg.. to byłoby zbyt piękne,
żeby było prawdziwe. Mało tego byłoby wbrew naturze, niestety tak
jesteśmy skonstruowani, że będąc raz otyłymi możemy nimi być
ponownie, przyjdzie to nam szybciej i łatwiej niż innym. Dlatego
musimy się pilnować..
Naprawdę starałam się cieszyć z tego, że prawie mi się udało..
no przynajmniej, że obyło się bez jojo. Niestety świat jest
okrutny,a ludzie nie są zbyt wyrozumiali. Widzę to na co dzień,
dla przykładu w restauracji patrzą na mój brzuch.. myślą że to
pięknie wypełniona oponka, zerkają z ciekawością w moją stronę,
ale nikt nie wie, że to mój fartuszek. To skóra, która odkształca
się kiedy siadam, schylam się, pływam, podskakuję, kucam itd.
Nawet znajomi czasami podejrzliwie zerkają na moje nogi, które
podobnie jak brzuch.. „trochę zwisają”. W szkole? Patrzyli na
mnie z obrzydzeniem, odrazą byli niemili, wręcz wredni.. ale nikt
nie zapytał „dlaczego przytyłaś?” Po prostu
doszli do wniosku, że żarłam jak świnia – tak było, ale była
też tego przyczyna.
Byłam smutna, niewiele brakowało a popadłabym w depresję. Miałam
zespół jelita drażliwego – podłoże nerwowe, miałam dziwne
myśli, a moim marzeniem było uciec stąd jak najdalej. Każdy
przykry komentarz był jak igła w plecach, i kuł mnie tak długo
jak długo trwa cała historia mojej otyłości i odchudzania – kuł
do teraz.
Co się zmieniło? Nastawienie! Bez względu na to, co wg innych
powinnam zrobić, ile wg nich powinnam ważyć.. ja zawsze będę z
siebie dumna! Oczywiście nie będę się puszyła i mądrzyła, ale
będę wiedziała, że osiągnęłam coś dużego.. (dziwnie to
brzmi, w zasadzie coś dużego zgubiłam :), a to zdecydowanie
pomaga w dalszej walce o szczupłą sylwetkę.
Przemyślałam wszystko 1 000 000 razy, teraz zamieniam żal w siłę.
Nie złośliwe, absolutnie nie chcę robić komuś na złość –
chcę udowodnić samej sobie, że potrafię! Bo kiedy ktoś po raz
enty powtarza mi, że powinnam trochę stracić tu i tam.. to
zaczynam brać to na wyzwanie.
Zawsze warto próbować coś zmienić na lepsze, jeżeli tego nie
zrobię będę żałowała.
Skąd takie podejście? Z Bloga.. a w zasadzie od Was :) Może i
jestem dla kogoś motywacją, może moje 'dziwne porady' komuś
pomogą... ale Wy jesteście dla mnie jak baterie :) Pisząc, że
dużo osiągnęłam i że dam sobie radę... stale przypominacie mi,
że wcale nie przytyłam – w przeciwieństwie do tego co mówią
inni. Wy otworzyłyście mi oczy.. teraz wiem, że kiedy przybędzie
mi 1-2 kg.. nadal będę mogła powiedzieć, że schudłam.. z tą
różnicą, że wtedy będzie to 48-49 kg :) A ja i tak, prędzej czy
później osiągnę te -56 kg, o których marzę od lat!
Dziękuję :)
najmądrzejsi w temacie odchudzania zawsze są ci, którzy nigdy nie mieli problemów z wagą i się nie odchudzali. Dla nich osoba otyła to po prostu obżartuch nie potrafiący zapanować nad swoim apetytem- też musiało to do mnie dotrzeć zanim przestałam się tym przejmować i już nawet nie wysilam się na tłumaczenia, bo nie ma sensu. To najlepsze podejście jeśli nie chce się zwariować, każdy mówi co innego. Tak jak pisałaś, brak wyrozumiałości... Trzeba po prostu robić swoje. Ja ciągle słyszę, że odchudzanie to głupota, że dobrze wyglądam, a za kilka dni, że mam wielki tyłek, że brzuch mi rośnie- można zwariować jak nic! Obecnie jak zaczęłam chodzić na siłownię pojawiły się głosy, że bez sensu jest się tak męczyć... No powiedzmy sobie szczerze, ja nie robię tego dla kogoś, tylko dla siebie i dla mnie ma to sens. Eh... powinnam napisać jakiegoś motywującego posta na ten temat ;]
OdpowiedzUsuńPamiętaj, dasz radę! Kto jak nie Ty! ;] ;]
Dokładnie! Ja też zaczęłam chodzić na siłownie, na razie dla próby.. choć muszę przyznać, że bardzo mi się spodobało :) W planach jest karnet, więc wszystko zmierza w dobrym kierunku! I niech sobie gadają co chcą :)
Usuń