Motywacje do odchudzania - lepsze i gorsze dni
Jak zmotywować się, żeby schudnąć 50 kg
Już wcześniej pisałam jak trudno
przyszło mi podjęcie decyzji o odchudzaniu. Przy wadze 120
kilogramów naprawdę jest potrzebny kop w tyłek, żeby się za
siebie zabrać.
Z tego co pamiętam, najpierw chciałam
być w stanie ubrać się w rozmiar 42, który dla mnie był
praktycznie nieosiągalny. Byłam przekonana, że 42 to idealny
rozmiar dla 173 cm wzrostu ( po utracie kg okazało się, że jednak
dla 175 cm – kręgosłup mi się wyprostował :). Co tu dużo
mówić, pewnego dnia 50 zaczęła robić się bardzo ciasna.
Wiedziałam, że jeżeli przekroczę 50 to będzie już za późno.
Kolejną motywacją dla mnie, był fakt
że byłam w szkole średniej i zapewne po jej ukończeniu będę
chciała iść do jakiejś pracy czy na staż, a kto normalny
zatrudni wieloryba? Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak szybko będą
mi uciekały kilogramy, doszłam do wniosku, że do 20 urodzin, czyli
do matury, mam jeszcze 3 lata, wychodząc z tego założenia, czekało
mnie 36 miesięcy odchudzania.
Nie ukrywam, że między tymi bardziej
poważnymi celami, miałam jeszcze jeden. Otóż bardzo chciałam
utrzeć nosa tym, który zawsze patrzyli na mnie z odrazą. Mieszkam
w małym mieście, dlatego na ulicach, w sklepach czy barach często
spotykałam tych samych ludzi. Pomyślałam, że w pięty im pójdzie
kiedy zobaczą mnie z wagą poniżej 100 kg.
Problemy ze stawami, skrzypienie,
chrupanie, bóle i inne, codziennie dawały mi do zrozumienia, że
muszę zabrać się za siebie. Że odchudzanie nie jest czymś, czym
mogłabym się zająć, ale tym na czym koniecznie muszę się
skupić.
Było też miejsce na syndrom typowego
Polaka :) - „ Co?! Ja nie dam rady!?” bardzo głupie, ale często
pomagało, zwłaszcza na orbitreku, kiedy próbowałam 120 kg
człowieka, którym byłam zmuszać do wysiłku przez dłużej niż
40 min :)
Nie wolno też zapominać o internecie,
który jest potężnym źródłem wiedzy, jeżeli nie ma się
problemów z wyszukaniem konkretnych informacji :) Nie googlowałam
suplementów, diet cud, ani nie szukałam najbliższej siłowni w
okolicy, najzwyczajniej w świecie nie było mnie na to stać. Za to
znalazłam historie wielu dziewczyn, które straciły dziesiątki
kilogramów. Zdecydowana większość z nich, schudła bez niczyjej
pomocy, bez dietetyka czy trenera. Ja też nie miałam funduszy na
takie inwestycje, więc po zapoznaniu się z setkami ich opowieści o
odchudzaniu byłam już przekonana, że nie mogę tłumaczyć się
sama przed sobą - „nie da się, nie stać mnie na to i tamto”,
po prostu wzięłam sprawy w swoje ręce i byłam sobie dietetykiem i
trenerem :)
Wzloty i upadki ? Oczywiście były.
Czasami waga nie ruszała się przez
miesiąc czasu, chociaż pilnowałam diety i ćwiczyłam. Każdy kto
się kiedyś odchudzał, wie że taka sytuacja potrafi zniechęcić.
Bywały dni, kiedy odpuszczałam ćwiczenia „bo po co? Skoro nie
działają”..
Jak wielkie było moje zaskoczenie,
kiedy zorientowałam się, że waga nie jest wyznacznikiem. Kilogramy
nie spadały, ale... spodnie z tyłka owszem :) Przestałam wtedy
ważyć się codziennie, obsesja kilogramów zniknęła, od wtedy co
tydzień przymierzałam tę samą parę spodni i nie mogłam wyjść
z podziwu. Najpierw zapinały się luźniej, później zsuwały się
z tyłka, a na koniec zupełnie spadały :)
Czasami było też piweczko.. wprawdzie
nie wolno pić alkoholu na diecie, ale byłam młoda i wszyscy
chodzili do barów, a dla mnie kontakt ze znajomymi był wtedy bardzo
ważny. Chciałam czasami zejść z tego orbitreka, ubrać się i
wyjść z domu. Po prostu przestać liczyć kalorie i godziny
ćwiczeń. Dlatego, robiłam przerwy.. najczęściej w weekend. Teraz
brzmi to trochę głupio, ale byłam młodsza i miałam inne
priorytety. Piłam piwko, zjadałam kilka chipsów i paluszków, a po
powrocie do domu wciągałam jeszcze kilka kanapek :) - śmiać mi
się chcę na samo wspomnienie :D
Ale to chyba dzięki takim wypadom,
uświadomiłam sobie, że nie można przeżyć życia licząc kalorie
i centymetry. Postanowiłam, że 6 dni w tygodniu to dieta i
ćwiczenia, a niedziela się nie liczy :) Przecież wszystkim należy
się coś od życia, a kubki smakowe też potrzebują trochę
radości.
Sto dwadzieścia kilogramów, to ogrom
wagi. Kiedy schudłam pierwsze 20 kg, byłam z siebie niesamowicie
dumna, niestety tylko ja widziałam w sobie różnicę, dla innych
dalej byłam grubasem. Nie oszukiwałam się, miałam świadomość
tego, że 100 kg to nadal ogromna otyłość. Dopiero po kolejnych
10-15 kg zaczęłam słyszeć miłe słowa, wszyscy byli pełni
podziwu i nareszcie zaczęły pojawiać się komplementy i pytania :
„ Boże! Ile Ty schudłaś?” „Jezu jaka Ty się mała zrobiłaś”
„Patrzcie! Ubrała normalne damskie spodnie” „Dopiero teraz
widać jakie masz wielkie oczy” i tak bez końca – pamiętam te
miłe słowa dokładnie, bo były niesamowicie motywujące i
przyjemne dla ucha. Przez lata ludzie patrzyli na mnie z odrazą, a
nagle mój świat przewrócił się do góry nogami.. straciłam 30
kg, znajomi zaczęli mnie bardziej dopingować, rodzina była ze mnie
bardzo dumna, a ja wiedziałam, że „już bliżej niż dalej”.
Kiedy zeszłam do 80 kg ubrałam moje pierwsze spodnie w rozmiarze 42
! Kamień milowy! :) Została już tylko dyszka, wprawdzie spadała
bardzo powoli, ale sam fakt że z przodu pojawiła się 7 był
wzruszający.
Po utracie 45 kg, po raz pierwszy w
życiu dowiedziałam się czym w ogóle jest zwracanie na siebie
męskiej uwagi, byłam nastolatką i sprawiało mi to ogromną
radość. Pierwsza randka, pierwsze pocałunki, spacery za rękę..
Niewiele brakowało, a wszystkie radości z dojrzewania przeszłyby
bokiem :) I doskonale wiem, że byłabym dzisiaj zupełnie inną
osobą.
Motywacje do odchudzanie
sposoby na skuteczne odchudzanie
plan odchudzania