Jem żeby żyć, nie żyję aby jeść! - historia walki z jedzeniem, zaburzenia odżywiania i emocjonalne podejście do jedzenia, kompulsywne jedzenie.
Od jakiegoś czasu przyglądam się, w
jaki sposób kształtują się moje relacje z jedzeniem. Jestem
naprawdę niemile zaskoczona wynikami tej obserwacji.
Emocjonalne podejście do jedzenia,
czyli najzwyczajniej w świecie zburzenie odżywiania. Wbrew temu co
myślałam, jednak dotyczy to również mnie. Nie jest to może
skrajny przypadek , anoreksja czy bulimia, ale są to np. mdłości
przy śniadaniu. Walczę z tym od lat, staram się zawsze rano coś
przekąsić ale możecie mi wierzyć, po prostu chce mi się rzygać
na myśl o zjedzeniu rano czegokolwiek. Czasami jest to również
poczucie winy, bo zjadłam za dużo – tutaj ciężko określić ile
to za dużo, ale pierwsze myśli po większym jedzeniu (urodziny,
grille, święta) to – O Boże! Ile ja zjadłam, przytyje, znów
pójdzie mi w nogi itd. I wiem, że duża grupa kobiet nie potrafi
cieszyć się samym tym, że okazjonalnie możemy zjeść coś
naprawdę pysznego, tradycyjnymi świątecznymi daniami Polskiej
kuchni.. NIE! Bo to tuczy! - Zamiast myśleć o tym, że spędzimy
czas z rodziną, otworzymy prezenty, a na stole pojawią się znów
smaki dzieciństwa -babciny sernik, jabłecznik mamy i przekładana
sałatka cioci – my myślimy, że po takiej imprezie będziemy
musiały spędzić 10 dni na siłowni. Cały czar świąt pryska..
Kilka lat temu przerabiałam również
przykry temat kompulsywnego jedzenia – zabierałam ze sobą do
pokoju tyle żarcia ile tylko się dało i po 2 minutach wszystko
znikało z talerza. Najczęściej zdarzało się to na tle nerwowym i
wydaje mi się, że nie jest to po prostu efekt dużych nerwów,
raczej sposób na odwrócenie swojej uwagi od kłopotów. Lepiej
skupić się na tym, że zjadłam obiad za 3 osoby i przytyje, niż
na faktycznym problemie. Całe szczęście, mnie już to nie dotyczy.
Teraz na nerwy, słucham muzyki. Oczywiście na słuchawkach i tak
głośno żeby nic i nikt nie było w stanie mi przeszkodzić :)
Wracając do tytułu tego wpisu.
Jem żeby żyć, nie żyję aby jeść!
Emocjonalne podejście do jedzenia, jest wbrew pozorom poważnym problemem. Wiele razy słyszałam, że odchudzanie nie jest kwestią podejścia do pokarmu tylko jego racjonowania. Często jednak okazywało się to kłamstwem, kiedy walczy się z otyłością, walczy się z jedzeniem! Nikt nie przytył dlatego że najadł się powietrza, a ważąc (znów mój przykład :P ) 120 kg nie myśli się o niczym innym, tylko o wpływie tego jedzenia na proces tycia. Poza milionem innych czynników, które przeważały wówczas szalę zdrowego i niezdrowego jedzenia, zawsze zwraca się uwagę tylko na papu! Bo czasu nie da się cofnąć, ale można zmienić sposób odżywiania. Rodzi się wtedy swego rodzaju nienawiść do tego pokarmu, no bo dlaczego batonik jest sprzedawany jako przekąska skoro ma okrutny wpływ na nasze boczki? Dlaczego mama smaży naleśniki, przecież one tuczą? Po co babcia piecze ciasto, ja i tak go nie zjem! Koleżanka przyszła na kawę i przyniosła ciastka- wariatka! I tak bez końca.

To jest błąd mojej młodości, brak
zdrowego rozsądku i czysta nienawiść do jedzenia. Może jestem
silna, a może miałam szczęście, bo sama pokonałam te schody i
pogodziłam się wreszcie z tym co jem. Baaaa...! teraz lubię moje
jedzenie. Ale to była długa i męcząca droga, męcząca dla mnie i
straszna dla moich bliskich.
Wcześniej żyłam bo jedzenie było
rozwiązaniem wszystkich problemów, w tym także sposobem na nudę.
Później przyjmowanie pokarmów było wyzwaniem, cały mój świat
krążył wokół jedzenia, było ono pierwszą myślą rano i
ostatnią przed snem. Myślę, że fobia to dobre słowo. Bałam się
go jak ognia i obwiniałam je za całe zło tego świata, za moje
niepowodzenia za to, że otyłość stała się chorobą
cywilizacyjną.. za głód, za dzieci umierające z powodu jego
braku.
Minęło bardzo dużo czasu, zanim
uświadomiłam sobie, że między jedzeniem a pożywieniem jest
ogromna różnica. Jedzeniem może być tabliczka czekolady,
hamburger czy batonik. Jedzeniem, bo możemy to po prostu zjeść.
Pożywieniem natomiast, jest wszystko to co jest pożywne, co odżywia
nasz organizm, nie odkłada się w boczkach i udach, a pozwala nam
poprawnie funkcjonować.
Teraz jem żeby żyć :) Bo bez
pożywienia, po prostu się nie da :)