Podczas wielu miesięcy walki o nową
pracę uświadomiłam sobie, że znalezienie jej na dzień dzisiejszy
graniczy z cudem. W miasteczku takim jak moje ( ok 70 tys) miejsc
pracy jest niewiele, a bezrobotni wyrastają jak grzyby po deszczu.
W kwietniu byłam na dwóch rozmowach (
to naprawdę dużo jak na naszą mieścinę ), na pierwszej miałam
starać się o pracę kasjerki w punkcie banku, tak się składa że
już to robiłam i wiem doskonale na czym owa praca polega,
przychodzi klient wpłaca albo wypłaca pieniążki... to tyle.
Ku mojemu zaskoczeniu rozmowa nabrała
bardziej charakteru przesłuchania na komisariacie, stanęły nade
mną 3 babeczki i zaczęły maltretować pytaniami z podręcznika od
haeru... żal i smutek ogarnął moją duszę, a cała rozmowa
zakończyła się klapą, nie jestem w stanie udawać, że zdaję
sobie sprawę jak wiele umiejętności wymaga taka praca... bo byłoby
to większym kłamstwem niż 2+2=5 . No i oczywiście nie dam sobie
wcisnąć pełnej odpowiedzialności za najniższą krajową..
Tydzień później zadzwonił telefon,
sprzedawca E papierosów na pasażu. No może nie jest to robota
marzeń ale wymagań nie mieli prawie wcale, rozmowa trwała 3 minuty
i już na 2 dzień wiedziałam że mam tę pracę...
Ale, no właśnie ALE!
Wg ogłoszenia umowa o pracę na pełny
etat, na rozmowie sprostowanie – zlecenie ( ale z szansą na
umowę), nie jest to do końca moje marzenie, ale pomyślałam co mi
tam? Pieniądze na drzewie nie rosną to idę.. No i poszłam..
Oczywiście moje nadzieje na umowę o
pracę zostały zgaszone bardzo szybko, moja zmienniczka robi tutaj
ponad rok i cały czas ciśnie śmieciową. Zero premii, bonusów i
równe jak od linijki 1200 zł miesięcznie, praca świątek, piątek
i niedziela, bez urlopu oczywiście i broń Cie Panie Boże od
choroby bo L4 jest tutaj traktowane jak wypowiedzenie...
TRUDNO – pomyślałam i poszłam do
pracy, w pierwszym tygodniu poznałam 3 dziewczyny, które robią za
5 zł/h – o zgrozo! W 2 tygodniu dostałam uczulenia na „Zeskanuj
swoją kartę clubcard”, a pod koniec trzeciego zorientowałam się,
że pracuję na czarno...
Zadzwoniłam zatem do szefa, pospieszyć
go z wypisaniem umowy. W odpowiedzi usłyszałam „ A czego Ty się
boisz, że Ci nie zapłacę? Możesz przecież w każdej chwili
wyciągnąć pieniądze z kasetki i uciec”... Nie do końca tego
się spodziewałam, ale zawsze to jakaś myśl :)
I tak sobie siedzę, w majówkę po 12h
dziennie słońce widzę tylko z samego rana – o ile nie ma mgły.
Następny dzień mam wolny, ale jestem padnięta i wolny czas ucieka
mi przez palce zanim się rozbudzę wstaję na następne 12h pracy.
Nie mam jak zrobić sobie kawy ani herbaty, na stoisku nie ma nawet
czajnika. Na cotygodniowe rozliczenie stanowiska muszę przynosić
swojego laptopa, a żeby wysłać owe rozliczenie jestem zmuszona
prosić się ludzi z innych sklepów i stanowisk o chwilowy chociaż
dostęp do internetu... Toaleta, co tu dużo mówić każdy wie jak
wyglądają kibelki w tesco, klucz do pracowniczego wc? Zapomnij,
firma nie zapłaci za dorobienie – muszę go wyrobić na własny
koszt.
Może gdybym miała 20 lat taka praca mogłaby mnie satysfakcjonować.. niestety mam 26 i w tym momencie czuję się już wykorzystywana..
Za dużo opowiadania..
chciałam pracę, mam pracę, a w pracy
szukam pracy...