Postanowiłam znaleźć sobie jakieś
zajęcie po szkole, wprawdzie chodziłam raz w tygodniu na zajęcia
teatralne, ale to nie wystarczało. Zaczęłam rozdawać ulotki,
prawie codziennie po szkole przez 2 do 3 godzin. W sumie nic
skomplikowanego, ale była zima, po 3 tygodniach okazało się, że
stanie na mrozie nie jest dobre dla mojej skóry i znów pojawiła
się egzema. Najgorsze przyszło jednak później, tabletki zupełnie
przestały działać i skóra zaczęła pękać nawet na stopach.
Zwykły prysznic zamienił się w koszmar, a każdy krok był
niezwykle bolesny.
Znów dostałam 'magiczny' zastrzyk.
Oczywiście zdziałał cuda! Ale przez następne dwa tygodnie
walczyłam z nieograniczonym apetytem. Przestałam nawet chodzić do
szkoły (dostałam od lekarza zwolnienie na własną prośbę), bałam
się że pieniądze na bilet wydam na 'kanapeczki' – wiecie jak
jest. Kanapki zrobione przez ' Panią ze sklepiku' są najlepsze,
oczywiście zmajstrowane ze świeżej białej buły z toną majonezu
i żółtego sera. Delicje! Na samo wspomnienie ich smaku aż mi
'ślinka cieknie'. :)
Jeden problem z głowy, ale w domu
wcale nie było tak kolorowo. Mama zaczęła mówić słynne ' jeden
ziemniaczek Ci nie zaszkodzi, jesteś chora musisz o siebie dbać' –
itp.
W naszej lodówce nigdy nie brakowało
jedzenia, tato pracował przy budowie domu, więc musiał mieć
'konkretne jedzonko' po pracy. A ja miałam w brzuchu rewolucję!
Warczało, burczało i trzeszczało. Próbowałam sałatek, zbóż,
bakalii, płatków, warzyw i owoców, ale to nie dawało mi uczucia
sytości.
Znów przyszła pora na pytanie do
wujka Google i cioci Wikipedii. Spędziłam przed komputerem cały
dzień (dosłownie cały dzień), znalazłam milion magicznych
specyfików, tabletek – dających uczucie sytości, odchudzających,
spalających tłuszcz i (o zgrozo!) przeczyszczających. Wspaniałych
jagódek, malinek, ziarenek i naparów. Muszę tutaj podkreślić, że
nie wierzę w te 'przereklamowane' środki odchudzające, więc byłam
trochę zawiedziona informacjami jakie znalazłam w necie. Myślałam,
że są jakieś suplementy w normalnej cenie, nie tyle odchudzające
bo nic samo w sobie nie odchudza, szukałam raczej czegoś co 'zatka'
mnie na jakiś czas i będę mogła przetrwać te 2 tygodnie bez
przybierania na wadze.
Następnego dnia owinęłam stopy w
gazę i bandaże, założyłam 2 pary skarpet i buty ojca ( w swoje
trampki się nie mieściłam, miałam strasznie spuchnięte nogi), po
czym wyszłam do zielarni. Tam bardzo miłe panie znów zaczęły mi
przedstawiać wszystko to co dzień wcześniej znalazłam w googlach.
Uparłam się, że nie chce żadnych tabletek i ziarenek. W końcu
kiedy zobaczyły, że naprawdę nie będę wspierała wielkich
koncernów zarabiających krocie na produktach, które nie działają
wcale, albo ledwo działają. Pokazały mi błonnik, nie jakiś super
proszek z milionem dodatków, czysty błonnik, który w składzie
miał napisane – mielona łupina nasienna babki jajowatej – 100%.
Kupiłam pudełeczko 200g za 14,50 i zadowolona pokuśtykałam do
domu.
Teraz ma zmienione opakowanie, ale
jeżeli jest na nim napisane BŁONNIK 90 możecie być pewni, że to
ten sam produkt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie linkuj proszę do swojego bloga :) Każdy zainteresowany i tak go znajdzie :)